Krótko i na temat, bez przydługich wstępów – uważam, że „B4.DA.$$” to najlepszy do tej pory materiał Joeya, autora tak przecież uwielbianych przez fanów tejpów „1999” czy „Summer Knights”. Konsekwentny i spójny, utrzymany w duchu klasycznego, korzennego hip-hopu lat 90. Wcale-nie-taki-dyskretny chłód i brud nowojorskich ulic i bloków Brooklynu i Queensbridge zawarte w muzyce, jazzowych samplach, trzaskach winyli, syku taśm, mruczane -świadomie bądź nie – pod nosem wersy Guru czy Kool G Rapa ,pierwsze nagrywki Nasa, Jaya i Mobb Deepów puszczone z gramofonu dla inspiracji…”That’s traditional rap for me” – mówi Joey w wywiadzie w HOT 97. „I identify that as the real rap”. W myśl tej zasady, ze świecą szukać na „B4.DA.$$” dubstepów, trapów czy zasilanych kodeiną „chmurzastych” eksperymentów. Zamiast tego mamy znakomite throwbacki do brudnego, mrocznego brzmienia lat 90, mistrzowsko przygotowane przez grupę utalentowanych producentów, m.in. reprezentantów Pro Era – Kirka Knighta i Chucka Strangersa. Przykłady? Choćby „Big Dusty” ze złowieszczymi partiami pianina. Choćby nostalgiczny „Piece of Mind” (ze znakomitymi wokalami Dyemonda Lewisa). Choćby Choćby mistrzowskie „Christ Conscious”, duszny, zatopiony w niezgłębionym mroku boom-bap, brzmiący niczym soundtrack z horroru… Brawa należą się także Statikowi Selektah – gościowi, z którym mam osobiście pewien zgrzyt, bo to mega utalentowany producent, ale wypuszczający tyle materiału (kolejna „producentka” w tym roku? No ziom, bez jaj…), że zdarzają mu się produkcje najzwyczajniej w świecie słabe (przykład? „Stereotype” z Strong Arm Steady). Tu jednak zapodał kozackie produkcje, od zacnego „openera” „Save the Children”, poprzez hołd dla klasycznego „Twinz (Deep Cover ’98)” „No. 99”, skończywszy na optymistycznym „Curry Chicken” z ciekawymi zmianami tempa.
Hiphopheadom na całym świecie zrobiło się zapewne gorąco, gdy zobaczyli na trackliście utwór numer 7 – „Like Me”, wyprodukowany przez J Dillę (R.I.P.) oraz The Roots… Z przyjemnością donoszę, że ów joint jest jednym z najsilniejszych momentów na albumie. Niebywale nastrojowy, chłodny i melancholijny, idealnie pasujący pod intrygującą opowieść Joeya. Mamy też – jakżeby inaczej – kawałek od DJ”a Premiera, jednego z Ojców Założycieli ery, którą Bada$$ tak wielbi – „Paper Trails”, korzenny sztos, na którym Joey włącza istny „beast mode” i strzela punchline’ami bez opamiętania.
A trzeba mu oddać – ma amunicji pod dostatkiem. Joey ma dryg do konstruowania pomysłowych linijek (przykładem Form Flatbush to Figg side, I was a schoolboy too/Hoppin’ trains, I just missed my cue czy dedykowane Capital STEEZowi wersy I really miss my partner/But I know he’s with Big Poppa, 2Pacs and big L rolled proper/And that’s a big pun, know that I’mma join them…), ma też znakomicie wyszlifowane skillsy i umiejętność odnalezienia się na każdym beacie. Idący całe życie w rytm breakbeatów i cytatów z klasyków Joey na „B4.DA.$$” oferuje oprócz – porcji soczystych, ostrych punchy i przechwałek – interesujący portret już-nie-nastolatka, utalentowanego artysty stojącego twarzą w twarz z wyzwaniami życia… „The essence of adolescence left Joey’s body”, parafrazując klasyczne wersy Nasira Jonesa. Joey – choć osiągnął już dużo – zdaje sobie sprawę, jak wiele zła i szaleństwa go otacza, że jeszcze sporo przed nim pracy.
And what’ life like for me, it’s but a dream / Everything ain’t what it seems, up underneath / The surface is but a screen, we only see / What we know…
Z ubolewaniem musze jednak przyznać, że końcówka albumu nie porwała mnie tak jak jego początek… Tak gdzieś w okolicach „Escape 120” zauważać zacząłem u siebie symptomy zmęczenia. Takie „Black Beetles” (intrygujące, z wwiercającym się niczym świder w czaszkę śpiewem) czy „O.C.B.”, a nawet ‚Curry Chicken”, dedykowany matce Joeya – nie są nawet w połowie tak pasjonujące jak „Like Me” czy „Big Dusty”… „O.C.B.”, z pogodnym beatem Samiyama (plus zespołu the Soul Rebels) – to w ogóle najmniej przeze mnie lubiany utwór albumu… Innymi słowy, materiał jak na mój gust jest nieco zbyt długi. Nie tak jak „Summer Knights”, gdzie w pewnym momencie słuchanie materiału stawało się mordęgą – lecz wciąż, gdyby obciąć z tracklisty parę numerów, myślę, że wyszłoby „B4.DA.$$” na dobre. Z mniejszych mankamentów – irytowały mnie także fragmenty z efektami nałożonymi na wokal, np. pod koniec „Curry Chicken” czy „Like Me” – niemal zupełnie psują one nastrój.
Do tego bonus tracki, które – by być szczerym – zdają mi się po prostu zbędnymi i które potraktowałbym nożycami jako pierwsze. „Run Up on Ya” – to dosyć standardowy rap o bad bitch na przyzwoitym beacie Statika, acz zupełnie doń niepasującym refrenem Elle Varner… i sztampową zwrotką Action Bronsona, nie wyróżniającą się niczym spośród setek jego szesnastek. I mamy w końcu „Teach Me” – track, który z jednej strony lubię, party jam prima sort, z drugiej strony – to zupełnie nie klimaty Joeya. Na „Teach Me” dominuje i bryluje w najlepsze zmysłowa Kiesza, nasz Józef zaś równie dobrze mógłby być gościem na własnym utworze.
Całościowo uważam jednak „B4.DA.$$” za album bardzo udany, debiut, którym Joey wyjątkowo mi zaimponował. Ucho do beatów, agresywne flow i maestria w układaniu wersów – wszystko jest top notch. „”B4.DA.$$” to prawdziwa bonanza dla fanów klasycznego soundu… acz po jej wysłuchaniu nachodzi pewna refleksja, kwestia którą w swych recenzjach zasygnalizowali już Karol Stefańczyk i Krzysztof Nowak – co teraz? W którą stronę Joey pójdzie na kolejnym krążku? Czy stawiając na klasyczny, „najntisowy” hip-hop, twardo trzymając się tego kierunku, Joey nie zacznie w pewnym momencie zapętlać, nie stanie w miejscu? Czas pokaże. Cztery z plusem.
autor – Maciej Wojszkun
Popkiller