1. Kendrick Lamar – „To Pimp a Butterfly”

To Pimp a Butterfly

Na zamieszaniu na linii TDE – Interscope skorzystaliśmy najbardziej my – słuchacze. Oto ponad tydzień przed zapowiadaną premierą, ni stąd ni zowąd, dostaliśmy wyczekiwany, trzeci album Kendricka Lamara. Po dwóch singlowych petardach (nagrodzonym Grammy „i” i silnie afrocentrycznym „The Blacker Than Berry”) było wiadomo, że stylistycznie „To Pimp A Butterfly” będzie się różnić od „Good Kid M.A.A.D City” i „Section.80”. Mało osób jednak spodziewało się, że będzie to tak daleki odlot.

Na „To Pimp A Butterfly” słychać echa wytwórni Brainfeeder, której najsłynniejszym dzieckiem jest Flying Lotus. Genialny producent, łączący ze sobą skrawki sampli w szalone, jazzowe kolaże, musiał mocno wpłynąć na Lamara, bowiem cały album utrzymany jest w abstrakcyjno-futurystycznej konwencji. FlyLo pojawia się jako producent otwierającego „Wesley’s Theory”. Jest tam w doborowym towarzystwie – na basie wspomaga go Thundercat (również Brainfeeder) i George Clinton. Legenda P-Funku to drugi potężny filar „To Pimp A Butterfly” – nakreśla charakter kolejnych kompozycji, mimo że w creditsach występuje tylko raz. Numery takie jak „King Kunta” czy „You Ain’t Gotta Lie” nawiązują do najlepszych lat The Outkast (wielokrotnie współpracujących z Clintonem) i, przynajmniej dla mnie, wypełniają pustkę po nowych kompozycjach fantastycznego duetu z Atlanty. Trzecim elementem, dopełniającym „To Pimp A Butterfly”, jest postać Bilala, który rewelacyjnie sprawdza się w „Institutionalized” i „These Walls”, dając kompozycjom jeszcze więcej ciepła.

Jeśli ktoś liczył na bity od Dr Dre, to mocno się rozczarował. Doktorek pojawia się tylko jako jeden z głosów w tle w „Wesley’s Theory”. Hiphopowych smaczków jest jednak więcej. Za gramofonami w „Complexion” staje Pete Rock, a w końcówce „Mortal Man” możemy usłyszeć fragmenty jednego z ostatnich wywiadów 2Paca, przeplatanych pytaniami Kendricka. W tym momencie Lamar staje się głosem swojego pokolenia, któremu jednak daleko do bufonady Kanye Westa. W nieco zmodyfikowanym „i”, stylizowanym na wersję koncertową, co prawda słyszymy nobody, nobody, nobody but the number one rapper in the world, czy w „King Kunta” – I was gonna kill a couple rappers but they did it to themselves / Everybody’s suicidal, they don’t even need my help, żeby potem dostać pełne wkurzenia (żeby nie napisać dosadniej) wersy dotyczące czarnej Ameryki, zmęczenia sławą i krzyków w hotelowym pokoju. Przejażdżka po diametralnie różnych emocjach kończy się po prawie 80 minutach, zostawiając w słuchaczu wrażenie, że właśnie doświadczył czegoś niezwykłego.

Trzecia płyta Kendricka nie jest ani łatwym, ani imprezowo-przyjaznym wydawnictwem. Ucieszy zdecydowanie bardziej fanów Platinium Pied Pipers i Sa-Ra Creative Partners, niż amatorów „Swimming Pools”. Od wciśnięcia play miałem wrażenie, że ta płyta tak miała brzmieć, poruszać akurat te tematy i gromadzić określonych gości. Na „To Pimp A Butterfly” nie ma momentów przypadkowych i nawet mainstreamowe gwiazdy (Snoop Dogg, Pharrell Williams) są schowane gdzieś z tyłu, nie przysłaniając gospodarza.


autor – Mateusz Morawski

Onet Muzyka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *